Po co komu Winyl? czyli osobisty wstęp do gramofonów
Spis treści
Wstęp
Ten tekst powstał w kwietniu 2021 i stanowi moją osobistą refleksje o przyczynach przetrwania i reinkarnacji płyt analogowych (czarnych, winylowych) Wracamy zatem do tytułowego pytania
Po co komu winyl...
Do logicznego rozpoczęcia tematu gramofonów trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie: „po co komu winyl ?” skoro dostęp do muzyki jest w zasadzie powszechny i darmowy, a to, czy ktoś chce za muzykę płacić pozostaje tylko kwestią osobistego stosunku do wyższych pryncypiów.
Mnie osobiście przekonywać nie trzeba, a dlaczego tak jest, spróbuję krótko uzasadnić.
Historycznie
W tradycyjnych płytach robię od lat prawie sześćdziesięciu. Zacząłem od jednej małej płytki, a była to „siódemka” Beatlesów, będąca przejawem big beatu, którego powodzenie niekoniecznie było przesądzone. No i zaczęło się. Oczywiście do szczęścia potrzebny był gramofon, który szczęśliwie znajdował się w lampowym radioodbiorniku o nazwie bodajże Preludium. Jakiś czas potem dostałem pierwszego „longa” oczywiście Beatlesów. Okazało się, że gramofon w radiu nie był, jakby to dziś powiedzieć DEDYKOWANY do płyt 12 calowych czyli „longów”. Wyrzeźbiłem więc półokrągłym dłutkiem rowek w tylnej ściance i duża płyta mogła się już zmieścić. Przypominam, że był to okres pocztówek dźwiękowych, które można było także kupić w „normalnych” sklepach w moim przypadku był to, wówczas świeżo otwarty, SDH Merkury na warszawski Żoliborzu. Gramofon w Preludium okazał się nie przystosowany także do pocztówek bowiem te były dla niego „za małe” i napęd potrafił się wyłączać przed końcem „płyty” Tu pomogła drobna regulacja, którą ktoś mi podpowiedział. Kolejnym mankamentem jaki odkryłem okazał się brak możliwości słuchania głośno i uzyskania niskich tonów. W pogoni za basami pojawiło się nowsze radio, także lampowe i wolnostojący gramofon typu Narcyz czyli de facto deck - Bambino drugiej generacji. Czas leciał ilość longów rosła i już w podstawówce zacząłem nimi samodzielnie obracać. Potem dzięki czechosłowackiej myśli technicznej poznałem uroki stereofonii dzięki gramofonowi Suprafon z odczepnymi głośnikami o mocy 4 W. Generalnie, to gramofon ten towarzyszył mi niemalże do matury..., a góra płyt rosła. W międzyczasie pojawił się inny gramofon i był to licencyjny G 500 czyli Telefunken wykonywany przez łódzki koncern Fonica..., a góra płyt rosła. Wtedy okazało się, że gramofon mimo szlachetnego pochodzenia jednak „rąbie” płyty. Aby temu zapobiec dużym wysiłkiem finansowym wszedłem w posiadanie klasycznego Thorensa z klasycznym Shurem M75 ED II wówczas „drugim od góry”. Wtedy odkryłem, że moje radio stereofoniczne nie ma przedwzmacniacza czyli Phono Stage. Szczęśliwie kolega wyrzeźbił mi taki na 4-ch tranzystorach sprawnie i niedrogo. Jakiś czas potem stare radio zastąpił nowy receiver (po polsku amplituner, bo nazwa radioobiornik stała się passe) marki Tandberg, który miał już wejście na gramofon z wkładką magnetyczną.
I tak to sobie biegło do końca lat 70 tych. W międzyczasie zbudowałem swój pierwszy gramofon i wziąłem się za budowę kolumn głośnikowych, co z mniejszymi lub większymi przerwami trwa do dziś. W okolicach roku 1978 zaczęliśmy śledzić kwestie nowej technologii czyli dźwięku cyfrowego czyli CD. Zaczęły się pojawiać pierwsze płyty i pierwsze odtwarzacze. Powoli zaczęły one dominować i w naszych kolekcjach. Dlaczego tak się stało ? W Polsce dostęp do płyt był dość słaby mimo, że były już pierwsze sklepy, a i ludzie wyjeżdżali do ciepłych krajów zdecydowanie swobodniej. Zasób płyt analogowych był, można by uśredniając, powiedzieć koszmarnie zdarty. Płyta była słuchana non-stop na gramofonach, które „rąbały” płyty, a potem zmieniała użytkownika, który non-stop ją dalej „rąbał” i tak do upadłego... CD dawało więc powiew błogiej ciszy, wobec trzasków, przeskakiwania i „smarzenia”. Czarna płyta miała i ma tę własność, że każde odtworzenie przybliża ją do technicznej śmierci z CD tego nie było. Ponadto przy okazji „nowego nośnika” wznowiono wiele płyt, których zdobycie na winylu było po prostu niemożliwe. Ponadto zdecydowanym atutem była wygoda, CD dało się słuchać wszędzie, a zasób wybranych płyt można było niemalże nosić przy sobie Powoli więc gramofon analogowy poszedł w odstawkę, a zachłyśnięcie się nową techniką trwało lat kilkanaście. W moim przypadku, było to jednak zawsze oprócz, a nie zamiast. Kolekcja płyt winylowych uległa chwilowemu zamrożeniu. Prawdziwy przełom nastąpił dla mnie jednak w tej dziedzinie około 1993. Przypadkowo odkryłem włócząc się po lotnisku w Amsterdamie nagrywarkę do płyt CD marki Pioneer za okrągłe 1000 dolarów. Zakupiliśmy takową na spółkę z grubsza rok później. Dopiero to otworzyło prawdziwe możliwości i nie przeszkadzała nawet cena i trudna dostępność płyt CDR audio. Można było najrzadsze i najcenniejsze winyle przegrać w wielu egzemplarzach i podzielić się nimi. Można było też wreszcie muzyki z ulubionego winyla posłuchać na odtwarzaczu przenośnym (diskmanie) Sporo z płyt, które pozyskałem wtedy nie została zresztą wznowiona do dziś ani na winylu ani na CD... Przy okazji dość szybko okazało się, że nagrywarki CD-audio są w stanie nagrywać także na płytach CD-data. Oczywiście nagrywarki profesjonalne umiały to zawsze, jednak zamieszkiwały obszar daleko poza moim horyzontem cenowym. Od tego momentu trzeba było jedynie chwili, aby pojawiły się nagrywarki montowane do komputerów. Ich szybkość działania rosła wykładniczo, tak też rosła ilość zgromadzonych płyt. Pojawiła się możliwość edytowania, odszumiania i korygowania nagrań pozyskanych z winyli. Mało kto zdawał sobie wtedy sprawę z tego, że tak naprawdę to był początek końca. W oficjalnych źródłach pojawiały się, co prawda, takie informacje, ale nikt w to nie wierzył, ot taki bal na Titanicu z kompaktami. Skoro bowiem muzyka znalazła się w komputerach musiała przyjść pora na inne nośniki I-pody, pen drive’y i w końcu na brak nośnika znany jako streaming przez telefon lub inny „odbiornik”.
I tu wbrew wszystkiemu po kilku latach takiego obrotu spraw zaczął się odradzać winyl... Po co ? Dlaczego ?
Technicznie
Spójrzmy na temat płyty analogowych z czysto technicznego punktu widzenia... Celowo pada tu słowo analogowy. To klucz, z którego skorzystamy w celu otwarcia czarnej skrzynki, w której mieszka nasz problem. Popatrzmy sobie na źródła dźwięku. Wszystkie tradycyjne instrumenty są analogowe i źródłem dźwięku w nich są drgające elementy, obojętne jakie to źródło: struna, membrana bębna czy stroik saksofonu, zawsze jest miejsce, gdzie rodzi się dźwięk. Jak się już urodzi to musi podrosnąć w sprzyjających okolicznościach czyli jakimś pudle czy elemencie rezonansowym. Jak wreszcie mając na celu uraczenie słuchacza już się uwolni, to jest niczym innym jak falą ciśnienia rozchodzącego się w powietrzu. To powietrze oddziałuje na mechanizm słuchu, w który wyposażyła nas natura. Ten mechanizm jest oczywiście analogowy. Dopóki zatem nie dojdzie do tego, aby wszczepiona w mózg antenka reagowała bezpośrednio na cyfrowy sygnał elektryczny identyfikowany przez neurony, to człowiek będzie odbierał drgania słupa powietrza. Człowiek jest więc z natury odbiornikiem analogowym. W momencie kiedy człowiek postanowił rejestrować dźwięk (co wszakże na początku znane było jako kradzież głosu) to jego zapis był nie dość, że ściśle analogowy, co także mechaniczny, bowiem jak do tej pory w naszych rozważaniach pojawiły się jedynie mechaniczne źródła dźwięku. Na wałku, a potem na płycie dźwięk po prostu istnieje w swojej autentycznej postaci. Każdy kto ma ochotę może się o tym przekonać wykonując popularny ekspryment:
Zróbmy sobie najprostszy gramofon mechaniczny. Weźmy zapałkę (dopóki są jeszcze w handlu) jeden koniec zaostrzmy, a drugi rozszczepmy w rozszczepiony koniec włożymy kartkę papieru np. A5. Następnie ostry koniec postawmy na obracającej się płycie gramofonowej. Słychać ?, ano właśnie. Tak ! na płycie naprawdę mieszka dźwięk.
Wykorzystując ten mechanizm przez wiele lat cieszyły ludzi gramofony mechaniczne takie z bardziej lub mniej widoczną tubą i z napędem mechanicznym (nakręcanym) lub elektrycznym (jakby to dziś powiedzieć IDLEROWYM) lub po prostu rolką
Kolejnym krokiem było wprowadzenie do tego procesu prądu elektrycznego. Dźwięk naturalny trafiał teraz do mikrofonu, gdzie odpowiednio wzmocniony i skorygowany trafiał do głowicy nacinającej płytę matkę (ponieważ proces produkcji płyt analogowych nie jest naszym głównym celem to w kwestii uproszczeń pozwalam sobie „jechać po bandzie”) Płyta matka rodziła płyty dzieci w różnych wersjach wielkościach i kolorach. Te trafiły na talerze gramofonów elektrycznych. W gramofonie zaś przetwornik (wkładka, adapter) pilnie śledził drgania mechaniczne igły i zamieniał je na sygnał elektryczny, ten zaś po odpowiednim wzmocnieniu i skorygowaniu zasilał głośnik. Tak naprawdę, to dopiero tutaj powinno się pojawić słowo klucz „analogowy” W zwykłym mechanicznym gramofonie dźwięk ma postać drgań mechanicznych igły membrany powietrza. W gramofonie elektrycznym w pewnym momencie procesu pojawia się prąd elektryczny jako nośnik informacji i jako sygnał ANALOGOWY. Dlaczego zatem ta nazwa przylgnęła do czarnej płyty ? W moim przekonaniu jest to efekt pojawienia się techniki cyfrowej i gwałtownej potrzeby nazwania jakoś płyty (taśmy) nie cyfrowej. Dlatego, w moim przekonaniu, przy płycie lepszą nazwą jest winyl czy po prostu czarna płyta, choć jak wiadomo oprócz winylu istnieje chociażby szelak, a płyty też już niekoniecznie są czarne.
Reasumując na czarnej płycie po prostu mieszka dźwięk.
Jak to jest w przypadku nagrań cyfrowych...., no cóż tu sytuacja nie jest już tak oczywista. Ale o tym już przy okazji tematu jakości dźwięku...
Kulturowo
Czarna płyta wiąże się z kilkoma zjawiskami, które spowodowały jej odrodzenie i zapewnią jej dalsze powodzenie. Decyduje o tym kilka przyczyn.
1 Kolekcjonowanie.
Płyta winylowa - to zawsze konkretny przedmiot, konkretny przedmiot - to wszystkie konsekwencje wynikające z jej posiadania czyli wartość. Jaka jest wartość pliku na twardym dysku dotąd nie udało się chyba ustalić, dobrze jeśli w ogóle jest, bo ten z serwisu streamingowego jest u nas w domu jedynie obecny w chwili słuchania lub innym ściśle określonym przedziale czasu. Nie można go pożyczyć sąsiadowi, często nie można go także utrwalić „wprost” na żadnym trwałym nośniku (no chyba ze analogowo ). Możemy więc słuchać tej muzyki, ale jej NIE MAMY w sensie posiadania. A nie ma co ukrywać w ogromnej większości lubimy i chcemy posiadać Płytę winylową możemy sprzedać na giełdzie bazarze, antykwariacie czy dowolnie dostojnej, dystyngowanej aukcji. Płytę CD także, ale najstarsze z nich maja zaledwie ok. 40 lat. Płytę CDR możemy spróbować spieniężyć, co jednak wiąże się z pewnym ryzykiem odpowiedzialności karnej. Ryzyko trafienia na podejrzane wydanie jest też w przypadku CD znacznie wyższe. Na początku konkurencji winyl CD zacna firma Oracle wypuściła nowy gramofon o nieortodoksyjnym wyglądzie i wysokiej cenie. Zapytano konstruktorów, po co wprowadzają tak drogi produkt w czasie, gdy dni czarnej płyty są policzone. Odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: Ludzie mają zestawy audio, którym towarzyszą zwykle duże kolekcje płyt, często warte wielokrotnie więcej niż tor audio, będą one w użytkowaniu jeszcze długie lata, a do tego trzeba gramofonów także dobrych i drogich... To wydawałoby się oczywista prawda, to gramofon jest dodatkiem płyt i to płyty weryfikują jego jakość. Nie eksperci i fachowe żurnale tylko ucho użytkownika i jego płyty.
2.Jakość dźwięku
Dyskusja nt. dźwięk analogowy vs. cyfrowy dotyczy nie tylko źródeł muzyki, ale i całego toru audio Na obrzeżu tej dyskusji leży jeszcze kilka mniejszych np. tranzystor czy lampa... (do tych tematów może jeszcze wrócimy)
Mam na ten temat wypracowany przez lata własny światopogląd. Mieści się w nim stosunek do kilku poglądów obiegowych:
Np. Dźwięk cyfrowy brzmi sztucznie, zimno i karykaturalnie. Płyty analogowe brzmią lepiej.
Coś w tym jest, wszak dorobienie do etapu przemiany analogowej z sygnału mechanicznego na elektryczny (mikrofon i wkładka gramofonowa) i elektrycznego na mechaniczny (głośnik) doszedł jeszcze jeden etap przedłużający drogę informacji - teraz jest to przemiana analogowo cyfrowa - AD i cyfrowo analogowa - DA, która z zasady niesie w sobie pewne wątpliwości. Jeszcze raz innymi słowami: Sygnał akustyczny zostaje przetworzony na elektryczny następnie elektryczny (analogowy) staje się cyfrowy po to, aby za chwilę znowu stać się elektrycznym (analogowym, który głośnik zamieni na ciśnienie akustyczne, aby ucho dało go radę przyswoić, a mózg zinterpretować. Trudno tu znaleźć jakiś dobry przykład, ale spróbujmy. To trochę tak, jakby dobre wino przedestylować na jakieś niejadalne składniki, a potem te składniki zmieszać z powrotem dla celów konsumpcji. Można... no, czemu nie, ale po co wmawiać smakoszom, że taki proces przydaje winu walorów... i tak trzeba będzie w końcu dodać siarki...
Dodatkowo występuje jeszcze jeden smaczek. Gdy pojawiła się płyta CD płyty zostały poddane procesowi poprawienia dźwięku, ponownej edycji i często także wzbogaceniu o bonusy. W sumie pomysł dobry, bo można było w ten sposób przekonać słuchaczy, aby ponownie kupili nowe wydanie. W moim przekonaniu proces ten ma drugie dno... W tzw. międzyczasie udało się przekonać słuchaczy, że małe głośniki grają tak samo, ba, nawet lepiej niż duże. Odpowiadało to niekoniecznie słuchaczom, lecz na pewno zdecydowania słucharkom, którym mebel „kolumna głośnikowa” jednak zawsze przeszkadzał w koncepcji wicia gniazdek rodzinnych. Czy udało się pokonać prawa fizyki ? Ano niezupełnie. Po prostu owo „remasterowanie” tak zmieniło proporcje oryginalnego dźwięku dawnej płyty analogowej, że nowe proporcje stały się znośne także dla kolumn dwustuwatowych o wielkości pudełka do butów. Upartym zaproponowano subwoofery. Dlatego pogląd, że płyta analogowa i jej kompaktowy odpowiednik brzmią inaczej. Podejrzewam też, że i dlatego dzisiejsza 180gramowa płyta brzmi inaczej niż jej historyczny odpowiednik. Dlatego pogląd, że wznowienia winyli grają jak CD ma w sobie nieco sensu. Oczywiście sytuacja dodatkowo się skomplikowała, gdy w ogniu krytyki cześć wydawców wróciła do starych brzmień wydając po raz kolejny nagranie jako remastered from ORYGINAL tapes... Pełen sukces ! wiernemu fanowi sprzedano tę samą płytę 3 razy... Na to wszystko nałożyła się jeszcze dodatkowa „ściema” wyłaniająca się z otchłani dziwnych wydań... Przykład proszę bardzo: Wytwórnia wydala Lp, który z czasem stał się „kultowy”. Wytwórnia straciła panowanie nad prawami autorskimi do tej płyty...Tradycyjnie lukę wypełnili Włosi... Powstała potrzeba wznowienia płyty na CD. Ponieważ nowy wydawca nie dysponuje materiałem to płyta CD powstaje z winylu. Lekko potrzaskuje ale jest. Wraca moda na winyl... Z CD robimy winyl. Teraz potrzaskuje w dwóch trybach, tego co odziedziczył po pierwotnym winylu Ojcu czy jak kto woli płycie Matce i ma także swoje własne trzaski świeżo wytłoczone... Oczywiście na każdym etapie mogli swobodnie działać poprawiacze dźwięku...
Pozostaje jeszcze jeden szczegół. Twórcy płyt winylowych w pewnym momencie tworzyli przemyślane płyty tworzące całość, znane pod hasłem „koncept album”. W wyniku dodawania dodatków lub alternatywnych wersji koncept album został poddany antykoncepcji. Mało tego w wielu wypadkach autorzy, kompozytorzy brali udział w procesie produkcji płyty. Mogli wpływać na brzmienie edycję itd. Na tych nagraniach zostawili swój autograf mieszka w nich ich duch. W tzw. międzyczasie prawa autorskie przejął ktoś inny mający szacunek do autora muzyki w najgłębszym poważaniu. To z jego nadania pochodzą wychowani na boomboxach i walkmanach fachowcy, który korygują myśl twórczą np. Ornette Colemana. To trochę tak jak ten gość z Patagonii, który dopisał dalsze części do IX symfonii Beethovena daleko lepsze niż te poprzednie (bo zapewne stubitowe) Wracając do analogii z winem ktoś je trochę posłodził, ktoś dolał Coca Coli...
Podsumowując w szacunku do starych winyli jest pewien urok, choć należy do tego podchodzić ze zrozumieniem ale i zdrowym rozsądkiem.
W słuchaniu winyli jest też coś z dobrej tradycji i uroku celebracji. Jak wykazują sondaże przy dzisiejszym tempie muzyki słucha się fragmentarycznie. Więcej niż 3 minuty na raz zdarza się rzadko, a potem skok do następnego kawałka.... Na płycie winylowej tak się nie da. Trzeba usiąść wygodnie, trzeba wstać, co powiedzmy pół godziny, przełożyć na drugą stronę płytę lub poszukać następnej. Nie funkcją CTRL F, tylko podejść do półki, na której dodatkowo okresowo trzeba robić porządek. To jak delektowanie się winem, o którym była już mowa... Nie będziemy oszukiwać mózgu aplikując mu trzyminutową sieczkę, z której nic nie wyniesiemy nic nie zapamiętamy. Dzisiejsze tempo nie preferuje powolnego sączenia wina. Ponoć spóźniona młodzież uczestnicząca w imprezach, aby sprawnie dogonić w poziomie upojenia alkoholowego towarzyszy zabawy, aplikowała sobie watę nasączoną mocnym alkoholem per rectum, co odkryli lekarze pogotowia ratunkowego tamujący im krwotoki powstałe na skutek tego, wszakże uzasadnionego, pośpiechu... Istotnie wspaniała alternatywa dla powolnego popijania winka
Kultura winyla reguluje tempo życia.
Oczywiście kolecjonowaniu winyli towarzyszy specyficzna atmosfera antykwariatów, giełd i wszystkich tych miejsc, gdzie można spotkać bratnie dusze, wymienić poglądy, nawiązać łączność, wsystko to czego nie da iphone i jego streaming, ten iphone, który jako kontynuator wynalazku Bella teoretycznie miał łączyć ludzi. Ma to wpływ także na dobór muzyki, której słuchają “winylowcy” Niegdyś odwiedzałem regularnie jeden ze sklepów znany jako “najtańszy sklep w Unii Europejskiej”. Przychodziło tam wielu potencjalnych nabywców niekoniecznie w wieku gwarantującym dostęp do szczepionki Pfizera (tekst jest zgrubsza z kwietnia 2021 więc powyższe zdanie troche się zdezaktualizowało) . Przychodzili też młodzi ludzie odkrywający winyl. Co zaobserwowałem to to, że przychodzili w towarzystwie starych winylowców. Trochę to przypominało magię. “Młody” wyciągał płytę z kilkunastotysiecznego zasobu, pokazywał “staremu” okładkę, a ten albo od razu serwowal encyklopedyczny opis albo zalożywszy okulary po datach i skladać oferował opis uproszczony. Na tle tej obserwacji powstaje kilka wniosków. Starzy winylowcy mają kompetencje czyli wiedzę i doświadczenie i mogą pomóc młodym w kształtowaniu ich gustów muzycznych. W końcu, ktoś kto przesłuchał kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset tysięcy płyt wie co mówi, mimo skażenia ocen subiektywizmem. Czy naprawdę np. wspólczesne radiostracje lepiej kształtują ten gust. Przecież o ich repertuarze decyduje na ogół jakiś bardzo zaawansowany program, może nawet obdarzony sztuczną inteligencją, który spelnia wszystkie zachcianki lobbystów z wytwórni płytowych... Często też zdarza się tak, że słysząc ciekawe dźwieki “młodzi”sięgają po telefon, który zwykle odpowiada: kto to gra i co to gra. Co z tego wynika ? ano dokladnie nic. W 99% przypadków wystarczy błogie ukojenie “wiem kto to gra” po czym do tego wykonawcy już nigdy nie wracają. Przypomina to sytuację kiedy “młodzi” fotografują tablice na wykladach, zamiast notować. Czują się z tym świetnie, ale.... Przy notowaniu tekst przechodzi drogę oko, ucho > mózg > ręka > długopis > papier. W tym procesie mózg jednak bierze udział. W procesie fotografowania mózg tryma się z daleka... Cała wiedza od razu zamieszkuje w telefonie, który w tym szczególny przypadku zastępuje mózg...
Czy naprawdę takie tempo życia sprzyja przyswajaniu iformacji, kształtowaniu gustu czy wprost rozwojowi intelektualnemu.
Ludzie powoli zaczynają doceniać ucieczkę od dzisiejszego stylu i tempa życia. Kultura winylu jest jak znalazł fragmentem który do tej układanki znakomicie pasuje.
Winylu nie da się słuchać na telefonie do tego potrzeba gramofonu, którego działanie trzeba rozumieć, aby słuchania dawało przyjemność a płyty cieszyły się dobrym stanem...
Ja radzę sobie tak już prawie 60 lat, podobnie trwa wiele znajomości zawartych przy okazji winylowej pasji. W tym czasie stałem się samowystarczalny, a biegnący czas odmierzały rosnące zbiory płyt i kolejne gramofony (liczba dwucyfrowa) i kolumny (liczba trzycyfrowa), które budowałem i nadal buduję.
Podsumowując...
Ci dla, których winylowy sposób życia pasuje, do których przemawia ta ideologia muszą dla spełnienia pasji mieć gramofony. Muszą je zrozumieć i dostosować do swoich indywidualnych potrzeb. Oczywiście może to w każdym potencjalnym użytkowniku obudzić chęci do eksperymentowania z brzmieniem, to także pasjonująca przygoda, wrócimy do niej, ale na początku powinien być winyl BO PO TO ON JEST.
Parafrazując klasyka:
Winyl to nie płyta, to IDEOLOGIA