Technoniezależność

Z Technique.pl
Wersja z dnia 13:54, 24 lip 2019 autorstwa Szdowk (dyskusja | edycje) („Technoniezależność”, cz.3.)
Skocz do: nawigacja, szukaj

„Technoniezależność”, cz. 1.

Czytałem ostatnio artykuł „Исторический обзор семейства ЕС ЭВМ” В.В. Пржиялковского na stronie „Виртуальный Компьютерный Музей”. To ciekawa lektura, opisująca komputeryzację, czy też historię rozwoju komputerów postrzeganą z innego niż zwykle przyjmowany przez nas punkt widzenia. Autor poruszył w tym artykule wiele ciekawych wątków. Dziś jednak nie będziemy ich omawiać. Nawiązując do tamtego artykułu zajmiemy się czymś na wysokim poziomie ogólności. Zacznijmy od informacji o maszynie ЕС-1032.

Komputer R-32 (ЕС-1032) - to ta szafa po lewej. Na pierwszym planie widać elektryczną maszynę do pisania pracującą w charakterze terminala, trochę dalej pamięci dyskowe i, w tle, taśmowe. Źródło: Wikimedia https://commons.wikimedia.org/wiki/File:R-32_(I197506).jpg .
Generalnie chodzi o „nasz” komputer serii RIAD („Ряд”) produkowany przez Wrocławskie Elwro. We wspomnianym artykule jest on opisywany jako wyróżniający się na tle dość dużej rodziny komputerów. U nas w kraju często w literaturze ten komputer traktuje się jako „kukułcze jajo” podrzucone przez „braci”, którego nikt nie chciał opracować i produkować. Tak trochę jak wewnętrzną konkurencję dla Odry 13xx. Natomiast na wschodzie konstrukcja ta była z jednej strony czymś po części kuriozalnym, a po części zupełnie nieosiągalnym, acz pożądanym. Śmiało można powiedzieć, że ЕС-1032 udało się przejść do historii tej rodziny komputerów. Taki stan rzeczy miał parę przyczyn.

Po pierwsze, komputer ЕС-1032 był mniejszy od innych maszyn o podobnej wydajności produkowanych w tym okresie. Podobne maszyny zajmowały zwykle trzy szafy, a ten mieścił się tylko w jednej. Po drugie, zużywał mniej prądu, a co za tym idzie mniej się grzał, a także był mniej awaryjny. Po trzecie, był trochę szybszy od dostępnych, podobnych maszyn.

Wszystkie powyższe przyczyny wynikły z faktu, że nasi konstruktorzy postanowili honorowo wykonać powierzone zadanie i „pokazać tym na wschodzie” jak się projektuje i buduje komputery. Co prawda w ramach rodziny komputerów RIAD nie można było modyfikować architektury, ale można było zmienić sposób jej realizacji. I w tym właśnie tkwiła siła tej konstrukcji.

Ówcześnie w rodzinie RIAD typowo wykorzystywano układy scalone serii „К155”, podczas gdy polscy konstruktorzy wykorzystali serię „SN-74”. Poza korzyściami czysto praktycznymi spowodowało to znaczną ilość problemów organizacyjnych i formalno-prawnych.

Przykład elektroniki z urządzenia AGD z początku lat '70. Na zdjęciu US serii К176. To tez układy cyfrowe. Seria К176 od omawianej w artykule serii К155 różni się przede wszystkim tym, czym "na zachodzie" różniły się technologie CMOS i TTL. Cechą wspólną wszystkich układów scalonych serii "К" były metryczne obudowy. Pociągało to za sobą sporo konsekwencji. Pomijając zgodność logiczną lub elektryczną, układy po prostu nie pasowały mechanicznie w miejsca swoich zachodnich odpowiedników.
Zasady opracowywania urządzeń serii RIAD, a może nawet prawodawstwo ZSRR dopuszczały do wewnętrznego użytku wyłącznie komputery dla których zamienniki podzespołów produkowano na terenie ZSRR. Komputer ЕС-1032 był prawdopodobnie pierwszą konstrukcją w rodzinie komputerów RIAD nie spełniającą tego wymogu. W tym okresie w ZSRR nie produkowano układów TTL serii „SN-74”. Obydwie serie układów są bardzo podobne i czasem nawet są określane jako sobie odpowiadające. Chyba głównie różnią się wymiarami - rozstawem nóżek: w „К155” jest używany system metryczny(!). Jednak dyskusja na ten temat toczyła się na wyższych poziomach niż „poziom techniczny”. Śmiało można powiedzieć, że były to dyskusje polityczno-światopoglądowe. W końcu, po prawie dwóch latach debat, przy silnych politycznych naciskach, komputer z Elwro został „przyjęty” do rodziny i zezwolono na jego eksploatację. Ale wyłącznie poza granicami ZSRR – oficjalnie nie eksportowano tej maszyny do tego kraju na większą skalę, w szczególności w zastosowaniach poza-naukowych.

No właśnie. W czym rzecz?

Istniała zasada, że sprzęt może być wyprodukowany gdziekolwiek, ale musi być naprawialny po zakończeniu lub zerwaniu umów handlowych. Także w warunkach pełnej izolacji lub zniszczenia zakładu, który wyprodukował urządzenie. Czy to był dobry pomysł? I tak, i nie.

Z jednej strony zapewniało to możliwość długiej eksploatacji i niskich kosztów serwisu urządzeń, także w warunkach izolacji międzynarodowej. Sami to poznaliśmy organoleptycznie, gdy w latach 80-tych XX w. z uwagi na sankcje gospodarcze jedne po drugich zaczynały odmawiać współpracy różne zachodnie lub budowane w kooperacji z zachodem urządzenia, nawet takie jak ruchome schody lub samoczynnie rozsuwane drzwi wejściowe do budynków.

Z drugiej strony takie ograniczenie znacznie spowalniało postęp techniczny i utrudniało rozwój i konstrukcję nowych typów urządzeń.

Widać, że zagadnienie prześlizguje się po tematach związanych z bezpieczeństwem – można powiedzieć, że nawet wielopłaszczyznowo.

„Technoniezależność”, cz. 2.

Pamiętam jak na przełomie XX i XXI w. brałem udział w pewnej poważnej dyskusji. Z jednej strony siedzieli przedstawiciele zachodniego producenta sprzętu telekomunikacyjnego, z drugiej przedstawiciele dużej firmy telekomunikacyjnej modernizującej swoją infrastrukturę, a ja siedziałem w środku jako przedstawiciel, powiedzmy, „integratora”. W pewnej chwili coś mnie naszło i zadałem parę pytań związanych z bezpieczeństwem. Zarówno ogólnym, jak i w kontekście eksploatacji. Przedstawiciele producenta spojrzeli na mnie jakby chcieli zabić mnie wzrokiem. Przedstawiciele klienta też spojrzeli, ale swojsko, „jak na idiotę” ;)

Minęło dwadzieścia lat. Mamy rok 2019. Nasza infrastruktura w ogóle od nas nie zależy i nie mamy nad nią kontroli. Jest zbudowana przy użyciu sprzętu i oprogramowania wyprodukowanego przez firmy z jednego kraju w drugim kraju i administrowane przez firmy z trzeciego kraju zatrudniające pracowników z kraju czwartego i kolejnych ;) Nasze dane często są przechowywane i przetwarzane poza granicami Polski. Także te, o znaczeniu strategicznym i innowacyjnym. Nadal mało kto bierze pod uwagę, że ta infrastruktura może nie być bezpieczna i może stać się niedostępna nawet z dnia na dzień… Przy projektowaniu nowych rozwiązań zwykle w ogóle nie jest to brane pod uwagę. I to pomimo tego, że na świecie takie wypadki już się zdarzały – np. po uszkodzeniu światłowodów na dnie Morza Śródziemnego parę lat temu.

Orientacyjna mapa przebiegu kabli światłowodowych dookoła Afryki. W 2013 roku u wybrzeży Egiptu w wyniku działań terrorystycznych przecięto 2 z 3 kabli tam przechodzących. Awaria całkowicie odcięła klientów z Europy korzystających z usług firm z Pakistanu, Indii i z Dalekiego Wschodu. Po paru dniach przywrócono łączność za pomocą połączeń awaryjnych poprowadzonych głównie przez USA. Na naprawę kabli i całkowite usunięcie problemów w komunikacji trzeba było poczekać ponad 2 tygodnie. Źródło: Steve Song - https://www.flickr.com/photos/ssong/23506771662/, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=49451613 .
Można postawić pytanie, czy w sytuacji jakiegoś zagrożenia ta infrastruktura w ogóle będzie dostępna? Co będzie, gdy internet na dłuższy czas zostanie odłączony? Gdy będą dostępne tylko połączenia regionalne lub wręcz na poziomie powiatowym lub gminnym? Np. ile serwerów DNS jest publicznie dostępnych na tak lokalnym poziomie, a ile jest połączeń między-operatorskich? Zero?

Akurat w wypadku internetu śmiało można powiedzieć, że jego technologia i standardy powstały z myślą o czasowym rozproszeniu lub wyłączeniu wielu węzłów sieci. Były to wymogi wynikające z możliwych zagrożeń, które nadal występują. Które w żaden sposób nie zostały usunięte i nigdy nie będą. Z niedowierzaniem można obserwować jak komercjalizacja powoduje centralizację usług sieci – co jest całkowicie sprzeczne z ideą internetu jako takiego. Jak współcześnie – teraz – różne instytucje, w szczególności te, które powinny dawać przykład i być źródłami technologii i innowacji, rezygnują z własnej infrastruktury. Powierzają ja podmiotom zagranicznym, a ich dane są często przetwarzane i przechowywane poza granicami kraju (np. nasze niektóre wyższe uczelnie tak zrobiły).

Ale to ogólniki. Co z infrastrukturą czysto lokalną?

Mam na myśli już nawet nie o tyle rozwiązania ogólnokrajowe, ale czysto lokalne. Np. komputerowe sterowniki wielu urządzeń. Są one wszędzie. Począwszy od systemów energetycznych, przez np. lokalne stacje pomp – wody i ścieków, przez sygnalizację świetlną, układy klimatyzacji, aż do czasowych włączników prądu na klatkach schodowych. Wszędzie mamy do czynienia z małymi sterownikami – komputerami.

Czy są one zastępowalne? Nie. Często można je wymienić praktycznie tylko wraz z całym urządzeniem. Czy są naprawialne? Czasem. Czasem są to drobne uszkodzenia, możliwe do usunięcia lokalnie, a czasem wymagające skomplikowanego oprzyrządowania i zaawansowanych technologicznie podzespołów. Jednak zwykle jesteśmy przyzwyczajani do wymiany całego urządzenia bez wnikania w przyczyny jego niedziałania. Taki sposób prowadzenia serwisu też odcina nas od najważniejszego, czyli tzw. know-how. Pozostajemy uzależnieni od zagranicznych dostawców nie tylko urządzeń, sterowników mikroprocesorowych, ale nawet podstawowych części elektronicznych. W wypadku jakiegokolwiek zaburzenia przepływy środków i materiałów między Azją, Europą czy Ameryką, zerwaniu łańcuchów dostaw, pozostaniemy bez możliwości ich zastąpienia.

Z drugiej strony pozostaje również kwestia oprogramowania. Czy piszemy je sami? Nie. Czy możemy skontrolować oferowane nam oprogramowanie? Zazwyczaj też nie. Nawet pomijając zagadnienia serwisowe, najprawdopodobniej większość instalowanych współcześnie urządzeń może posiadać wbudowane „backdoor’y”. I to nie jeden, a wiele działających zupełnie niezależnie od siebie. Co najmniej po jednym z każdego kraju, który brał udział w produkcji tych urządzeń.

Na tym tle kwestia ochrony danych wydaje się drugorzędna. Ale tak nie jest. Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy jak wiele obcych organizacji ma dostęp do naszych danych i jak od wielu czynników zależy nasza własna możliwość dostępu do naszych własnych danych. Stosujemy bez żadnej kontroli i samokrytyki rozwiązania bazujące na tzw. chmurach, często zależne od łączności międzykontynentalnej. Czy ktokolwiek bierze pod uwagę, że może stracić efekty lat pracy przez awarię kabla podmorskiego? Nikt? Przecież zdarza się, że nawet te najmniejsze sterowniki z nieznanych przyczyn zapisują swoje dane w „chmurach” zlokalizowanych na drugim końcu świata.

Ale to wszystko w wypadku użytkowników z prywatnych lub małych firm. A co z korporacjami lub instytucjami budżetowymi i rządowymi wysyłającymi dane w „chmury”? Czy naprawdę ich kadra kierownicza myśli, że nikt po drugiej stronie „kabla” nie będzie tego ściśle nadzorował?

„Technoniezależność”, cz.3.

No tak. Ale jest druga strona medalu. Drugą stroną są po prostu pieniądze. Niewątpliwie mały kraj, a nawet średni nie jest w stanie wszystkiego produkować sam. Skąd to wiadomo? Nawet jeżeli nie chce się nam policzyć tego na kartce papieru, to wystarczy zajrzeć do książek od niedawnej historii.

Całkiem niedawno już tego próbowaliśmy. Gdy na tzw. zachodzie powstawały ponadnarodowe koncerny (potem okazało się, że jednak są narodowe, ale to inna sprawa), w naszym bloku politycznym kwitł zwyczajny nacjonalizm. Prawie każdy „internacjonalny” kraj miał ambicję mieć własne, krajowe samochody, samoloty, komputery, sprzęt audio, centrale telefoniczne itd.

Oczywiście na dłuższą metę nie mogło się to udać. Tzn. technicznie się nawet udawało, ale finansowo już nie. Nawet przy czarnorynkowym kursie zachodnich walut wiele rzeczy sprowadzało się z zachodu. Nie dlatego, że były lepsze, ale dlatego, że były dostępne w większych ilościach i częstokroć taniej. Nie dało się produkować taniej samochodów, czy sprzętu AGD, jeżeli były one w całości robione ręcznie, przez relatywnie małe zakłady produkcyjne.

Często nie zdajemy sobie sprawy, że wiele sprzętów RTV czy AGD produkowanych „za komuny” tak naprawdę było niezwykle kosztowne w produkcji, a ich cena była ustalana odgórnie i niewiele miała wspólnego z kosztem materiałów, wkładem pracy lub amortyzacją inwestycji w badania i technologię. Współcześnie takie produkty były by uznane za wyroby luksusowe, ale ówcześnie częstokroć nikt ich nie doceniał i w konkurencji „pożądania przez klientów” przegrywały nawet z gorszymi w swojej grupie produktami zachodnimi.

Wieżowiec siedziby RWPG przy Nowym Arbacie w Moskwie. To tu zapadały decyzje o kierunkach rozwoju przemysłu w krajach członkowskich - decyzje częstokroć ignorowane. Budynek obecnie pełni funkcje ratusza miejskiego. Źródło: Wikimedia https://commons.wikimedia.org/wiki/File:WiezowiecRWPGwMoskwie.jpg , Autor: Foma https://commons.wikimedia.org/wiki/User:Foma .
Próbowano w przemyśle wprowadzić chociaż odrobinę racjonalności poprzez tworzenie korporacji. U nas nazywały się one „zjednoczeniami”. Chyba wszyscy 40-latkowie i starsi ludzie nadal kojarzą takie nazwy jak „Unitra”, „ZREMB”, „Predom”, czy nawet „Polmot”. Tworzenie zjednoczeń odsunęło katastrofę, ale jej nie zapobiegło. Tzn. skala integracji przemysłu, nawet przy pełnym podziale zadań, była zbyt skromna. Małe kraje o rozbudowanym socjalu nie były w stanie udźwignąć ciężaru rewolucji przemysłowej. Czegoś w tym systemie zabrakło.

Zabrakło? Nie do końca. W Moskwie, przy Nowym Arbacie do dziś wznosi się wieżowiec w którym mieściły się biura RWPG. Była to organizacja, która m. in. usiłowała zapanować nad chaosem i rozdrobnieniem przemysłu w bloku państw socjalistycznych.

Jeżeli już zdarzyło się, że „ruscy czegoś nie dali”, to właśnie tam ;) Z pewnego punktu widzenia organizacja ta była jednak dość pożyteczna. Międzynarodowe zespoły ekspertów wykonywały w ramach tej organizacji rozmaite analizy i czasem im wychodziło, że produkcja np. samochodów osobowych w kraju X nie ma żadnego sensu ekonomicznego lub, że kraj Y będzie najlepiej się nadawał do produkcji elektroniki. Można się spodziewać, że po takim oświadczeniu władze takiego kraju X podnosiły krzyk, że jak to, że my, że przodujemy, że coś itd., podczas gdy w kraju Y zacierano ręce.

Tarcza telefoniczna. Nie wiem czy nasi czytelnicy zwrócili kiedyś uwagę w ilu zagranicznych filmach fabularnych i dokumentalnych z tamtej epoki można zobaczyć aparat telefoniczny wyprodukowany przez RWT. A nawet jeżeli nie cały aparat, to chociaż jakiś produkt lokalny wyposażony w "naszą" tarczę telefoniczną. To dlatego, że RWPG stawiało u nas nie tylko m.in. na przemysł lotniczy i elektroniczny, ale również telekomunikacyjny.
Zwykle władze lokalne w kraju X nie podejmowały żadnych kroków w kierunku jakiegokolwiek polepszenia sytuacji. Raczej, w celu pokazania „jacy to z nas chojracy”, sytuację pogarszano inwestycjami, które nigdy miały się nie zwrócić. Inwestycje te finansowano lokalnie, bo nikt w ramach RWPG nie zamierzał komuś dopłacać do „prywatnego” interesu. Przy czym „finansowanie lokalne” często było możliwe tylko dzięki zadłużaniu się w komercyjnych, zachodnich bankach.

W ogóle można by powiedzieć, że w ramach lokalnego patriotyzmu prace RWPG były regularnie sabotowane przez państwa członkowskie. Na koniec, po zbilansowaniu wszystkich operacji i tak się okazało, że sponsorem całej imprezy był ZSRR. No tak. Blok wschodni nie był dochodową inwestycją, a do istnienia niektórych państw, podobnie jak to ma się teraz w UE, po prostu dopłacano.

Wracając do tematu. Mamy dwie różne koncepcje rozwiązania problemu. Jedna to „robimy wszystko sami”, a druga „wszystko kupmy”. Pierwsza stworzona przez inżynierów, a druga przez dyletantów, ew. pragmatyków ;) . Która jest lepsza? Żadna.

We wszystkim trzeba zachować umiar. Obecnie nie wyprodukujemy już sami sprzętu dla całej infrastruktury. Będzie trzeba go kupić. Ale można to robić mądrze, tak aby zachować nad tą infrastrukturą kontrolę. Zapewnić jej naprawialność. Możliwość pracy autonomicznej. Wymusić lokalne przetwarzanie danych. Zadbać, aby sprzęt pracował wielokrotnie dłużej niż pierwotnie zakładano. Ale aby to wszystko zrobić, nie wystarczy zająć stanowisko lub fotel ;) . Trzeba jeszcze znać się na tym, za co się odpowiada. Uczyć się na historii i na błędach innych, a nie własnych. Bo przy obecnym tempie zmian jest już na to za późno.


Tekst przygotował: dr inż. Szymon Dowkontt


Jeżeli nie zaznaczono inaczej, zdjęcia autora.


Powrót do "Strony głównej"


Powrót do "Wydania 2019"